O tym, że odludzie można znaleźć niespodziewanie blisko, a także o podatku, który bardzo wiele zmienił, stronach świata, dużych oknach, modernie oraz niektórych warszawskich biurowcach z architektem Markiem Biskotem rozmawia Marek Żelech
Dom, o którym będziemy rozmawiać leży niedaleko od stolicy....
Owszem, ale taka charakterystyka terenu jest bardzo myląca. Kiedy zobaczyłem działkę, na której miał w przyszłości stanąć dom, to muszę powiedzieć, że trudno było mi ukryć zdumienie. Teren był lekko podmokły... O inwestorze pomyślałem wówczas, że jest naprawdę odważnym człowiekiem. Zaplanował osiedlić się na odludziu w terenie niemal bagienno-stepowym.Trzydzieści kilometrów od Warszawy?
I to najlepszy dowód, że nawet w takiej odległości od stolicy można jeszcze znaleźć ciszę, spokój oraz odosobnienie. Tylko, czy takie totalne odosobnienie jest dobre? Miałem wątpliwości. Dojazdu koleją... brak. Najbliższy przystanek autobusowy, także nie leży zbyt blisko.REKLAMA:
A droga miała zapewne milion dziur?
Aby lepiej odwzorować rzeczywistość, powiedzmy raczej, że drogi, we współczesnym rozumieniu tego słowa, w ogóle nie było. Zapytałem więc odważnego inwestora, „jak pan będzie dojeżdżał do pracy?” Wiedziałem bowiem, że jest to człowiek zatrudniony w dużej, poważnej firmie. W odpowiedzi usłyszałem: „Motocyklem! Nie będzie żadnego problemu! Mam już nawet opracowaną trasę.” Pomimo tak zdecydowanej deklaracji nie byłem jednak w pełni przekonany, że inwestor do końca wie, co robi. Decyzja o budowie domu w tak odludnym miejscu... Zacząłem więc dopytywać: w jakim wieku ma dzieci; czy żona będzie odwozić pociechy... i tak dalej, i tak dalej. Dlaczego robiłem taki szczegółowy wywiad? Po prostu zawsze czuję się zobowiązany, aby porozmawiać z przyszłym inwestorem, o tym wszystkim, o czym człowiek przeprowadzający się w sielski krajobraz z bloku w mieście, może najzwyczajniej w świecie nie wiedzieć. Może nie zdawać sobie sprawy jakie pułapki na niego czekają! Ale ja staram się niczemu nie dziwić. A decyzje inwestorów przyjmuję zawsze ze spokojem i uwagą. Może dzięki temu zdarzało mi się wielokrotnie odgadywać różne volty wyczyniane przez moich klientów. Architekt musi mieć w sobie odrobinę z psychologa. W przypadku, o którym rozmawiamy, pomyślałem sobie: odważny człowiek i biedna ta jego żona. Tę drugą myśl musiałem szybko zweryfikować, bo pani domu okazała się osobą fantastycznie wesołą i zupełnie nie przejętą wizją zamieszkania na odludziu.A jak to się stało, że małżeństwo pragnące zamieszkać w „pięknych okolicznościach przyrody” trafiło akurat do pana?
Inwestorów poznałem dzięki firmie wykonawczej, która wznosi domy o konstrukcji szkieletowej w wersji kanadyjskiej. Młodzi ludzie, przed czterdziestką. Pan domu był gorącym zwolennikiem takiego właśnie sposobu budowania, ale jednocześnie nie chciał powielać amerykańskich wzorów, które można zobaczyć na filmach. Marzył o domu oryginalnym. Dlatego też trafił do mnie. Mówiąc szczerze, miałem trochę obaw dotyczących terenu inwestycji. Pamiętam, że brodząc miejscami po kostki w wodzie na przyszłym placu budowy, pomyślałem: jak tu budować, z łódki? Ale... ostatecznie z takimi sprawami można sobie poradzić. A inwestor był człowiekiem świadomym czekających go trudności.Na swojej stronie internetowej określił Pan, dom o którym rozmawiamy, mianem zabawki. I rzeczywiście ta niezwykle krótka charakterystyka doskonale oddaje rodzaj wzornictwa z jakim mamy do czynienia. To rzeczywiście sympatyczna zabawa z formą, której efektem jest interesujący budynek.
Ten klient bardzo dobrze wiedział, co mu się podoba, a co nie. Potrafił też sprawnie oraz rzeczowo określić jaki chciałby mieć dom. W brew pozorom to wcale nie jest takie częste. Podczas pracy nad koncepcją wyrysował mi na kratkowanym papierze całą bryłę domu! I muszę powiedzieć, że miało to „ręce i nogi”. Zapewne zainspirował go jakiś budynek, który gdzieś, kiedyś zobaczył... A może ten jego szkic był tylko wynikiem mody? Taki rodzaj budowania stał się bowiem w ostatnich latach dosyć popularny. A zatem mamy dom wielobryłowy, o wąskim trakcie oraz ze stosunkowo wąskim poddaszem użytkowym. Z powodu owego wąskiego traktu dach musiał być wsparty na dosyć wysokiej ściance kolankowej. Trochę przypomina to proporcje domów budowanych w centralnej części Francji. Tylko, że tam mamy do czynienia z jedną bryłą, a tu wręcz założeniem wyjściowym była wielobryłowość. A konkretnie, krzyżujące się trakty – jeden wyższy zawierający poddasze użytkowe, drugi niższy, na który składają się: portyk wejściowy z przodu i osobna bryła salonu na zapleczu domu.A czy ja dobrze rozumiem? Inwestor odjął panu pracy. Zaprojektował za pana?
(śmiech) Trochę tak było. Ale tylko trochę. Inwestor przedstawił mi po prostu swoje fascynacje, natomiast do mnie należało przełożenie ich na język architektury. Ale także wpisanie ich w konkretne miejsce na Ziemi. To dlatego zawsze jeżdżę na miejsce przyszłej inwestycji, zanim rozpocznę pracę nad projektem. Tak na marginesie... Zdarzają się mi się, od czasu do czasu, klienci, którym spodobało się jakieś wcześniejsze, zaprojektowane przeze mnie rozwiązanie i proszą mnie o jego powtórzenie. Tego oczywiście zrobić nie mogę, gdyż każdemu klientowi należy się indywidualne podejście. Nie ma takiej możliwości, że wyciągnę coś z archiwum, skopiuję i.... Wielu inwestorów nie zdaje sobie sprawy, iż bryła to jeszcze nie wszystko. Należy ją chociażby odpowiednio zorientować według stron świata.Czyli dostał pan od inwestora nieco wytycznych dotyczących przyszłego domu... A co doświadczony architekt musi z takim materiałem zrobić?
Ze szkicu inwestora, o którym wspomniałem, wzięta została ogólna zasada, powiedzmy idea domu – dwa krzyżujące się trakty. Cała reszta uległa większym lub mniejszym przemianom. Moje zadanie polegało na przekuciu idei w rzeczywistość, na stworzeniu realnej architektury, która może zacząć się materializować na placu budowy. Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał o tym, że inwestor pomógł mi również i na tym etapie. Kiedy odwiedził mnie w moim domu, zainspirował go materiał, którego użyłem do wykończenia elewacji. Oświadczył mi, iż chciałby mieć coś podobnego.A dodajmy, że materiałem tym była...
...płytka włóknisto-cementowa. Na moim domu znajduje się produkt Euronitu, natomiast w przypadku domu, o którym rozmawiamy użyte zostały płytki z firmy Eternit. Proszę jednak nie sugerować się nazwą. Obecnie ten produkt nie ma już nic wspólnego z azbestem. Zastąpiło go włókno szklane. Kiedy inwestor powiedział mi o płytkach, to zapytałem go, czy tylko elewacja ma być pokryta tym materiałem, czy może również dach? Dom nabrałby przez to dosyć niezwykłej formy. Inwestor bardzo zapalił się do tej idei. W ten sposób powstał dom, który ma naprawdę bardzo oryginalną formę zewnętrzną.Czy jedną z jej przejawów jest wysoki komin?
Z tym kominem, to była cała historia... Inwestor był i jest człowiekiem dynamicznym. Szybko podejmował decyzje. Rzeczą cenną było również to, że był gotowy na różnego rodzaju eksperymenty i chętnie słuchał życzliwych rad. Taka postawa bardzo ułatwia pracę architektowi. Potrafi go także sporo nauczyć. Kominek musiał stanąć przy jednej z trzech ścian zewnętrznych, a tymczasem w większości przypadków umieszcza się go, gdzieś w centralnej części domu. Jednak kominek na zewnętrznej ścianie nie jest przecież błędem! Moje wątpliwości budziła natomiast konieczność wzniesienia dosyć wysokiego komina znajdującego się stosunkowo blisko krawędzi dachu. Ponieważ miał mocno wystawać z połaci, należało go przytrzymać jakimiś cięgnami... To miała być kolejna komplikacja... Z drugiej strony dla wystroju pomieszczenia jest najlepiej, jeżeli kominek znajduje się po prawej stronie, patrząc od wejścia. To dlatego, że my Europejczycy wszystko oglądamy od lewej do prawej. Ot, taka konsekwencja naszego sposobu czytania i pisania.Czasami spoglądamy też od góry do dołu. Kiedy lustrujemy dane pomieszczenie, to niemal zawsze nasz wzrok zatrzyma się w prawym narożniku. I teraz... Jeśli znajdzie się w nim coś ciekawego, ładnego, atrakcyjnego... w łazience chociażby lustro, flakony, umywalka, to uznamy takie wnętrze za ładne. A jeżeli nasz wzrok ugrzęźnie na muszli klozetowej, to raczej nie zachwycimy się takim pomieszczeniem. To działa niezależnie od nas, w sferze podświadomości. Liczy się układ. Można użyć takich samych materiałów oraz wydać identyczne sumy, a i tak pierwsze rozwiązanie uznawane będzie przez większość za lepsze. W każdym razie, inwestor zdecydował się na wysoki komin i cięgna.
Zdjęcia: Marek Biskot - archiwum
Zobacz 2 część artykułu: KLIKNIJ: Płytki włóknisto-cementowe, czyli dom-zabawka cz. 2
Zobacz GALERIĘ zdjęć: KLIKNIJ: Galeria zdjęć - Płytki włóknisto-cementowe, czyli dom-zabawka
REKLAMA:
REKLAMA:
Źródło: Obud.pl