Nie grozi nam klimatyczna katastrofa, a efekt cieplarniany to bzdury nagłaśniane przez zagorzałych ekologów i badaczy klimatu, którzy na klimatycznej histerii robią sławę i majątek. Taki jest wniosek z książki Fritza Vahrenholta i Sebastiana Lninga "Die kalte Sonne" (Zimne Słońce), która przed kilkoma dniami ukazała się na rynku niemieckim.
Jak się można było spodziewać wywołała ona spore zainteresowanie i wiele dyskusji. Tym bardziej, że po obiecującym (szczególnie dla klimatologów) początku, tegoroczna zima okazała się w Europie wyjątkowo mroźna i śnieżna. A gdy zimy dają nam w kość do głosu dochodzą przeciwnicy efektu cieplarnianego. Nie inaczej jest i tym razem.
Vahrenholt, który jest jednym z menedżerów RWE, niemieckiego koncernu energetycznego, oraz geolog Luening, przekonują, że za zmiany klimatu na Ziemi nie jest odpowiedzialny efekt cieplarniany wywołany przez człowieka. Wszystkiemu winna jest zmieniająca się cyklicznie aktywność Słońca. Bo kiedy nasza gwiazda słabnie, mamy chłodniejsze lata i mroźne zimy.
Jedyny kłopot z tą teorią polega na tym, że nie jest to nowa hipoteza i nigdy nie została udowodniona. Podobna książka o niemal takim samym tytule ("Chilling Stars") ukazała się przed 5 laty. Jej autorem jest Henrik Svensmark, astrofizyk Duńskiego Centrum Kosmicznego. W jednej i drugiej publikacji przedstawiana jest ta sama prosta i przemawiająca do wyobraźni teoria, która znakomicie się sprzedaje, szczególnie zimą. A że nie jest prawdziwa, to tym gorzej dla faktów.
Nigdy nie wykazano, że zmiany aktywności Słońca pokrywają się z wahnięciami klimatu. Jednym z argumentów na jej potwierdzenie miała być Mała Epoka Lodowca, która trwała od 1300 r. do 1850 r. Zimy wtedy były wyjątkowo długie i mroźne. W XVII w. przez Bałtyk można było podróżować saniami, a dla strudzonych wędrowców na środku akwenu, a raczej wielkiej kry, czekała karczma. Błędne jest jednak przekonanie, że nastąpiło wtedy znaczne ochłodzenie klimatu, które można wiązać z mniejszą aktywnością Słońca.
Badania wykazały, że podczas tego ostatniego w naszych czasach okresu ochłodzenia średnia temperatura spadła jedynie o 0,5-1 stopnia. Również zmiany temperatury nie były wcale globalne. Na półkuli południowej nie było ochłodzenia. Po 1850 r. lodowce w Alpach zaczęły się kurczyć. Do 2000 r. zmniejszyły się o połowę i nadal się kurczą. W Arktyce jest coraz cieplej. W najnowszym raporcie prognozuje się, że będzie ona bardziej zielona. Podobnie było na Grenlandii, której oznacza, że jest to "zielona wyspa", jak nazwali ją Wikingowie, gdy zaczęli osiedlać się na niej w X w.
Tegoroczna zima nie daje się we znaki na całej półkuli północnej. O ile spowiła śniegiem i mrozem niemal całą Europę, to w Ameryce Północnej jest wyjątkowo łagodna. Klimatolodzy twierdzą, że jest to potwierdzenie, a nie zaprzeczenie efektu cieplarnianego. Ocieplenie w taki sposób wpływa na arktyczną cyrkulację powietrze, że w jednym miejsce są mrozy, a w drugim zimą jest wiosna. Ale wkrótce wiosna będzie także w Polsce. Już za kilka miesięcy mogą wrócić upały. Znowu będziemy narzekać na efekt cieplarniany, a eksperci dalej będą się kłócić. I jedni, i drudzy będą robić karierę.
Vahrenholt, który jest jednym z menedżerów RWE, niemieckiego koncernu energetycznego, oraz geolog Luening, przekonują, że za zmiany klimatu na Ziemi nie jest odpowiedzialny efekt cieplarniany wywołany przez człowieka. Wszystkiemu winna jest zmieniająca się cyklicznie aktywność Słońca. Bo kiedy nasza gwiazda słabnie, mamy chłodniejsze lata i mroźne zimy.
REKLAMA:
Jedyny kłopot z tą teorią polega na tym, że nie jest to nowa hipoteza i nigdy nie została udowodniona. Podobna książka o niemal takim samym tytule ("Chilling Stars") ukazała się przed 5 laty. Jej autorem jest Henrik Svensmark, astrofizyk Duńskiego Centrum Kosmicznego. W jednej i drugiej publikacji przedstawiana jest ta sama prosta i przemawiająca do wyobraźni teoria, która znakomicie się sprzedaje, szczególnie zimą. A że nie jest prawdziwa, to tym gorzej dla faktów.
Nigdy nie wykazano, że zmiany aktywności Słońca pokrywają się z wahnięciami klimatu. Jednym z argumentów na jej potwierdzenie miała być Mała Epoka Lodowca, która trwała od 1300 r. do 1850 r. Zimy wtedy były wyjątkowo długie i mroźne. W XVII w. przez Bałtyk można było podróżować saniami, a dla strudzonych wędrowców na środku akwenu, a raczej wielkiej kry, czekała karczma. Błędne jest jednak przekonanie, że nastąpiło wtedy znaczne ochłodzenie klimatu, które można wiązać z mniejszą aktywnością Słońca.
Badania wykazały, że podczas tego ostatniego w naszych czasach okresu ochłodzenia średnia temperatura spadła jedynie o 0,5-1 stopnia. Również zmiany temperatury nie były wcale globalne. Na półkuli południowej nie było ochłodzenia. Po 1850 r. lodowce w Alpach zaczęły się kurczyć. Do 2000 r. zmniejszyły się o połowę i nadal się kurczą. W Arktyce jest coraz cieplej. W najnowszym raporcie prognozuje się, że będzie ona bardziej zielona. Podobnie było na Grenlandii, której oznacza, że jest to "zielona wyspa", jak nazwali ją Wikingowie, gdy zaczęli osiedlać się na niej w X w.
Tegoroczna zima nie daje się we znaki na całej półkuli północnej. O ile spowiła śniegiem i mrozem niemal całą Europę, to w Ameryce Północnej jest wyjątkowo łagodna. Klimatolodzy twierdzą, że jest to potwierdzenie, a nie zaprzeczenie efektu cieplarnianego. Ocieplenie w taki sposób wpływa na arktyczną cyrkulację powietrze, że w jednym miejsce są mrozy, a w drugim zimą jest wiosna. Ale wkrótce wiosna będzie także w Polsce. Już za kilka miesięcy mogą wrócić upały. Znowu będziemy narzekać na efekt cieplarniany, a eksperci dalej będą się kłócić. I jedni, i drudzy będą robić karierę.
REKLAMA:
REKLAMA:
Źródło: PAP - Nauka w Polsce