Mieszkania są dziś o około 10% droższe niż przed rokiem. W ciągu zaledwie ostatniego kwartału nowe mieszkania zdrożały o ponad 2%, a używane aż o 5,2% - wynika z najnowszych danych NBP. Może to być efekt nadrabiania zaległości po 2020 roku.
Zgodnie z przewidywaniami wzrost cen mieszkań w drugim kwartale przyspieszył – wynika z najnowszych danych NBP. Na 7 największych rynkach przeciętna cena transakcyjna lokalu od dewelopera była w drugim kwartale o ponad 11% wyższa niż rok wcześniej. Za metr lokalu z drugiej ręki Polacy płacili w drugim kwartale o ponad 9% więcej niż przed rokiem. Są to dane uśrednione dla 7 największych rynków. W tej grupie znajdują się: Gdańsk, Gdynia, Kraków, Łódź, Poznań, Warszawa i Wrocław.
Po drugiej stronie rynku mamy za to rekordowy popyt. Bardzo dużo rodaków, korzystając z poprawiającej się koniunktury na rynku pracy, postanowiło kupić mieszkanie z wykorzystaniem najtańszego w historii kredytu hipotecznego. Mamy też do czynienia z rekordowym napływem gotówki do sektora mieszkaniowego. Ten drugi jest stymulowany faktem, że lokaty są niemal nieoprocentowane, a więc osoby posiadające odpowiednio duże oszczędności kupują mieszkania zamiast liczyć na rachityczne odsetki – szczególnie w obliczu wzmożonej inflacji.
Fot. Analiza HRE Investments
Z opublikowanych przez NBP danych można więc wysnuć wniosek, że dziś – gdy mieszkania wyraźnie drożeją – jeszcze więcej rodaków wybiera mieszkania z niższej półki cenowej – np. w gorszym standardzie czy w większym oddaleniu od centrum. W ten sposób staramy się ograniczyć łączny koszt zakupu. To dlatego indeks uwzględniający jakość sprzedawanych mieszkań wzrósł w ciągu roku o ponad 9%, a zwykła średnia cena transakcyjna metra kwadratowego poszła w górę o trochę ponad 6% (dane NBP dla 7 miast). Najpewniej stało się tak dlatego, że relatywnie więcej sprzedano mieszkań niższej jakości.
Zła informacja jest taka, że gdyby to tempo się utrzymało, to za rok mieszkania używane byłyby o ponad 20% droższe niż dziś. Całe szczęście jest to mało prawdopodobny scenariusz. Oczywiście prawdą jest, że optymizm rodaków rośnie, gospodarka dynamicznie się odbudowuje, a kredyty są najtańsze w historii i te wszystkie czynniki szybko nie znikną, ale na kondycję w mieszkaniówce miał w pierwszym półroczu wpływ jeden bardzo ważny czynnik. Chodzi o nadrabianie zaległości, które zaczęło się wraz z początkiem roku. Najpierw największe banki znowu udostępniły kredyty z 10-proc. wkładem własnym, a potem zaczęliśmy żegnać trzecią falę epidemii. Polacy zapragnęli zrealizować marzenia o zakupie mieszkania, które wcześniej przez długi czas odwlekali na później.
Póki co np. dane BIK sugerują, że ten dodatkowy popyt miał swoje apogeum w maju. Wtedy każdego dnia roboczego do banków trafiało po około 2,5 tys. wniosków kredytowych. W kolejnych dwóch miesiącach ta fala opadała. W efekcie w lipcu możemy już mówić o około 2 tys. wniosków kredytowych dziennie – wciąż jest to wyraźnie więcej niż przed rokiem, ale już bliżej sytuacji normalnej.
Fot. Analiza HRE Investments
Złą informacją byłoby bowiem gdyby mieszkania drożały znacznie szybciej niż rosłyby pensje rodaków. Dotychczas przez wiele lat udawało się utrzymać między tymi zmianami względną równowagę, której zazdrościć nam może większość krajów europejskich. Warto więc przytoczyć w tym miejscu inne wyliczenia analityków NBP, z których wynika, że w latach 2021 – 23 wynagrodzenia mają rosnąć o 7,8-8,1% rocznie.
W większości miast obserwowany jest dwucyfrowy wzrost cen względem sytuacji z 2 kwartału 2020 roku. Co do zasady w ostatnim czasie szybciej drożały mieszkania nowe niż używane, chociaż ostatni kwartał pokazuje, że lokale z drugiej ręki zaczęły wyraźnie nadrabiać ten dystans. Bardzo prawdopodobne, że podobnie będzie też w przyszłości. Regułą jest bowiem, że trendy rynkowe zapoczątkowane na rynku mieszkań nowych z pewnym opóźnieniem przenoszą się na rynek mieszkań używanych.
Fot. Analiza HRE Investments
Kupujemy na kredyt i za gotówkę
Nie powinno być zaskoczeniem, że bardzo wysoki popyt na nieruchomości przełożył się w ostatnich miesiącach na rosnące ceny. Wszystko to dzieje się dlatego, że chętnych do zakupu mieszkań jest więcej niż mieszkań dostępnych do sprzedaży. I choć deweloperzy próbują uzupełnić te braki, to nie sposób zrobić to z dnia na dzień. Problemem jest dziś zbyt mała podaż mieszkań. To jej wzmocnienie jest kluczem do zaspokojenia potrzeb Polaków.REKLAMA:
Po drugiej stronie rynku mamy za to rekordowy popyt. Bardzo dużo rodaków, korzystając z poprawiającej się koniunktury na rynku pracy, postanowiło kupić mieszkanie z wykorzystaniem najtańszego w historii kredytu hipotecznego. Mamy też do czynienia z rekordowym napływem gotówki do sektora mieszkaniowego. Ten drugi jest stymulowany faktem, że lokaty są niemal nieoprocentowane, a więc osoby posiadające odpowiednio duże oszczędności kupują mieszkania zamiast liczyć na rachityczne odsetki – szczególnie w obliczu wzmożonej inflacji.
Fot. Analiza HRE Investments
Gdy ceny rosną wybieramy tańsze mieszkania
Szczególnie warte uwagi są informacje na temat cen mieszkań używanych. W tym przypadku analitycy banku centralnego mają więcej danych i są w stanie dokładniej badać zmiany cen. W efekcie dla rynku wtórnego możliwe jest oszacowanie tzw. indeksu hedonicznego. Pokazuje on jak faktycznie zmieniają się ceny mieszkań używanych biorąc pod uwagę nie tylko dane z aktów notarialnych, ale też jakość czy atrakcyjność sprzedawanych nieruchomości.Z opublikowanych przez NBP danych można więc wysnuć wniosek, że dziś – gdy mieszkania wyraźnie drożeją – jeszcze więcej rodaków wybiera mieszkania z niższej półki cenowej – np. w gorszym standardzie czy w większym oddaleniu od centrum. W ten sposób staramy się ograniczyć łączny koszt zakupu. To dlatego indeks uwzględniający jakość sprzedawanych mieszkań wzrósł w ciągu roku o ponad 9%, a zwykła średnia cena transakcyjna metra kwadratowego poszła w górę o trochę ponad 6% (dane NBP dla 7 miast). Najpewniej stało się tak dlatego, że relatywnie więcej sprzedano mieszkań niższej jakości.
Efekt nadrabiania zaległości
Dane banku centralnego kryją w sobie też jeszcze jedną ciekawostkę. Okazuje się bowiem, że w samym tylko drugim kwartale doszło do bardzo szybkiego wzrostu cen. W 7 dużych miastach przeciętny metr nowego „M” zdrożał o 2%, ale metr mieszkania z drugiej ręki aż o ponad 5%. Możemy mieć tu do czynienia z nadrabianiem zaległości przez mieszkania używane, których wzrosty cen przez ostatnie kwartały ustępowały podwyżkom ordynowanym przez deweloperów.Zła informacja jest taka, że gdyby to tempo się utrzymało, to za rok mieszkania używane byłyby o ponad 20% droższe niż dziś. Całe szczęście jest to mało prawdopodobny scenariusz. Oczywiście prawdą jest, że optymizm rodaków rośnie, gospodarka dynamicznie się odbudowuje, a kredyty są najtańsze w historii i te wszystkie czynniki szybko nie znikną, ale na kondycję w mieszkaniówce miał w pierwszym półroczu wpływ jeden bardzo ważny czynnik. Chodzi o nadrabianie zaległości, które zaczęło się wraz z początkiem roku. Najpierw największe banki znowu udostępniły kredyty z 10-proc. wkładem własnym, a potem zaczęliśmy żegnać trzecią falę epidemii. Polacy zapragnęli zrealizować marzenia o zakupie mieszkania, które wcześniej przez długi czas odwlekali na później.
Póki co np. dane BIK sugerują, że ten dodatkowy popyt miał swoje apogeum w maju. Wtedy każdego dnia roboczego do banków trafiało po około 2,5 tys. wniosków kredytowych. W kolejnych dwóch miesiącach ta fala opadała. W efekcie w lipcu możemy już mówić o około 2 tys. wniosków kredytowych dziennie – wciąż jest to wyraźnie więcej niż przed rokiem, ale już bliżej sytuacji normalnej.
Fot. Analiza HRE Investments
Czekają nas podwyżki, ale wolniejsze?
Jeśli ta hipoteza (o normalizacji popytu) jest słuszna, to jest nadzieja na to, że za kwartał czy dwa mieszkania będą drożały z mniejszą dynamiką – wraz z tym jak wytraci impet popyt generowany przez osoby, które marzenia o zakupie mieszkania postponowały przez epidemię. Czas pokaże czy tak faktycznie będzie. Bez wątpienia byłby to lepszy dla rynku scenariusz.Złą informacją byłoby bowiem gdyby mieszkania drożały znacznie szybciej niż rosłyby pensje rodaków. Dotychczas przez wiele lat udawało się utrzymać między tymi zmianami względną równowagę, której zazdrościć nam może większość krajów europejskich. Warto więc przytoczyć w tym miejscu inne wyliczenia analityków NBP, z których wynika, że w latach 2021 – 23 wynagrodzenia mają rosnąć o 7,8-8,1% rocznie.
W większości miast wzrosty są dwucyfrowe
Dane NBP pokazują tylko dwa miasta, w których ceny mieszkań są dziś niższe niż przed rokiem. Kosmetyczna korekta odnotowana została w przypadku używanych mieszkań w Rzeszowie i nowych lokali w Opolu. W obu przypadkach może to być jedynie efekt statystyczny. Tak się akurat złożyło, że dokładnie rok wcześniej w Opolu bank centralny zanotował 10-proc. podwyżkę cen mieszkań nowych i to w ciągu zaledwie kwartału. W Rzeszowie podobnie - mieszkania używane drożały bardzo znacząco w pierwszym półroczu ubiegłego roku. W obu przypadkach aktualny wynik jest efektem porównywania dzisiejszych danych do wysokiej bazy sprzed roku.W większości miast obserwowany jest dwucyfrowy wzrost cen względem sytuacji z 2 kwartału 2020 roku. Co do zasady w ostatnim czasie szybciej drożały mieszkania nowe niż używane, chociaż ostatni kwartał pokazuje, że lokale z drugiej ręki zaczęły wyraźnie nadrabiać ten dystans. Bardzo prawdopodobne, że podobnie będzie też w przyszłości. Regułą jest bowiem, że trendy rynkowe zapoczątkowane na rynku mieszkań nowych z pewnym opóźnieniem przenoszą się na rynek mieszkań używanych.
Ceny mieszkań w największych miastach (II kwartał 2021 r.)
Fot. Analiza HRE Investments
REKLAMA:
REKLAMA:
Źródło: Analiza HRE Investments