Od wizualnego nadmiaru wolimy lekki niedosyt. Takie przestrzenie nas uspokajają. Nasze projekty są uporządkowane, bo my tacy jesteśmy. Projektujemy wnętrza, w których sami dobrze się czujemy - mówi Hanna Bajer, architektka wnętrz, która wraz z mężem prowadzi cenioną warszawską pracownię Bajer - Sokół Team.
Hanna Bajer i Paweł Sokół. Fot. VASCORozmawiała Arletta Liro / OKK!
Hanna Bajer: Stowarzyszenie powstało w 2018 roku, w gronie pracowni z udokumentowanym dorobkiem. Oczywiście wszyscy się wcześniej znaliśmy. Musieliśmy się lubić i chcieć spędzać wspólnie czas, ponieważ praca na rzecz Stowarzyszenia jest działalnością absolutnie pro bono. Byłam jednym z inicjatorów i założycieli. Dzisiaj jestem już tylko zwykłym członkiem tej przyczyny, że mój mąż, Paweł Sokół, kolejną kadencję pełni rolę prezesa. W związku z tym musiałam przejąć cześć jego obowiązków w pracowni.
Podstawowym warunkiem przyjęcia jest pięcioletnie wykształcenie kierunkowe. Od tej zasady nie ma odstępstw. Jest to bardzo ściśle przez nas przestrzegane. Przyjmujemy wyłącznie osoby z doświadczeniem, minimum pięcioletnim. Chcemy mieć w szeregach SAW-u doświadczonych architektów wnętrz, a nie takich, którzy dopiero zaczynają. Naszym celem od początku było to, żeby zawód projektanta wnętrz uprawiały osoby odpowiednio do niego przygotowane.
Fot. VASCO
Nie do końca. W Stowarzyszeniu są architekci wnętrz, którzy ukończyli Politechnikę.
Staramy się bardzo ściśle łączyć oba obszary. Natomiast nie utożsamiamy się z popularnym wyobrażeniem artysty, który jest niedbały, wyluzowany, spóźnia się na spotkania. Paweł i ja jesteśmy terminowi, punktualni, dowozimy projekty na czas. Utarty stereotyp „twórcy” denerwuje mnie i irytuje. Obalamy go naszą postawą. Jako absolwenci ASP myślimy oczywiście jak artyści. Aspekty plastyczne są dla nas bardzo ważne. Ale równocześnie dbamy o to, żeby także rysunki techniczne reprezentowały najwyższą jakość. Moim zdaniem w tym zawodzie nie ma znaczenia czy posiada się dyplom ASP czy Politechniki.
Fot. VASCOFot. VASCO
Nooo…tak! Cały czas (śmiech) Jako twórców łączy nas wspólna estetyka, identyczny gust. Jesteśmy ze sobą wiele lat, jeździmy w te same miejsca, chodzimy do tych samych sklepów, hoteli i tak dalej. Przebywamy ze sobą non stop. Mamy takie same zainteresowania, przyjaźnimy się i w zasadzie najważniejsza jest dla nas ta prywatna relacja. Chociaż podobają nam się podobne rzeczy to jednak nigdy mnie prowadzimy razem projektów. Jesteśmy bowiem skrajnie inni, jeśli chodzi o charakter i temperament, dlatego już dawno podjęliśmy decyzję, że każde z nas pracuje samodzielnie. Tutaj nasze ścieżki się nie przenikają. Oczywiście wspieramy się emocjonalnie, rozmawiamy o pracy. Nie działamy zresztą we dwójkę. W tej chwili jest nas ośmioro. Jak na pracownię wnętrzarską to już duży zespół. Chcąc zachować autorski charakter projektu trzeba nad nim cały czas mieć pieczę, a powyżej pewnej liczby zatrudnionych osób zaczyna się to wymykać spod kontroli.
Mnie niestety, taki mam charakter, nagrody nie motywują. Motywują mnie porażki i tylko je rozpamiętuję. Nieudany projekt, konflikt z inwestorem - to są rzeczy, do których przywiązuję wagę. Do nagród niekoniecznie. Martwię się, kiedy coś nie wychodzi. A każdemu projektantowi zdarzają się trudniejsze współprace. Architekt wnętrz to zawód relacji. To właśnie jest w nim najtrudniejsze.
Fot. VASCOFot. VASCO
Na tym etapie chcemy robić takie wnętrza, jakie nas interesują. To znaczy, że jeśli pojawi się inwestor, który będzie chciał, żebyśmy zaprojektowali coś, co nie będzie tożsame z naszą estetyką albo z naszymi przekonaniami po prostu się tego nie podejmiemy. Realizujemy te projekty, które pozostają w zgodzie z nami. Naturalnie nie będzie to zawsze to samo wnętrze. W każdym projekcie używamy przecież odmiennej kolorystyki, mimo że korzystamy z naszej ulubionej gamy. Wprowadzamy różne formy, faktury, stosujemy inne wyposażenie… Świadomie zmieniliśmy nazwę pracowni z „EXIT” na pochodzącą od naszych nazwisk, żeby dać sygnał, że interesują nas wnętrza autorskie.
Zgadza się. Nie robimy „portretów na zamówienie”.
To jest oczywiście kwestia świadomości inwestora i tego, na jakim etapie się do nas zwróci. Ale świadomość ta zmienia się na korzyść. Mamy wielu dojrzałych inwestorów, szczególnie teraz. Takich, którzy wiedzą, że do architekta wnętrz trzeba przyjść odpowiednio wcześnie…
Fot. VASCOFot. VASCO
Zdecydowanie przed. Nasi klienci pojawiają się w pracowni przed wydaniem pozwolenia na budowę. Na ogół na etapie koncepcji architektonicznej. Po to, żeby w porę skonsultować z nami rzuty. Wówczas nasza praca i projektowanie bryły przebiegają równolegle. Jest to najbardziej prawidłowy sposób tworzenia architektury wnętrz. Dobra realizacja to efekt współpracy. Każdy musi się czuć dobrze w tym procesie i w relacji. Zarówno inwestor jak i architekt. To układ, z którego wszyscy muszą wyjść zadowoleni.
Ja projektuję kolorem. Kolorem i fakturą. Myślę, że Paweł podobnie. Zostało nam to po ASP. Jesteśmy bardzo wyczuleni na kolor - cztery tysiące pięćset odcieni szarości! Faktycznie, trochę inaczej dobieramy barwy. W naszych wnętrzach jest bardzo, bardzo dużo pozornie takiego samego, a jednak … zupełnie innego koloru. Wszystko jest na przykład czarne, ale nie do końca, bo niuansów jest tam bardzo wiele. Nawet czasem już nas to męczy (śmiech)
Jeśli nie posiadają jeszcze obiektów sztuki to tak. Ale projekt ze sztuką przez wielkie „S” jest jeszcze przed nami. Niebawem, mam nadzieję, zaczniemy realizację, w której sztuka będzie grała pierwsze skrzypce.
Od wizualnego nadmiaru wolimy lekki niedosyt. Takie przestrzenie nas uspokajają. Nasze projekty są uporządkowane, bo my tacy jesteśmy. Projektujemy wnętrza, w których sami dobrze się czujemy. Pedantyczne charaktery przekładają się na estetykę. Tworzymy otoczenie sprzyjające odpoczynkowi. Dom jest naszym zdaniem miejscem, które powinno dawać poczucie spokoju, a nie bodźcować. Stąd stonowana kolorystyka i ascetyczne formy. Jeden z inwestorów zwrócił uwagę, że nie ma w tych wnętrzach książek. To prawda, na wierzchu ich nie ma. Oczywiście dwa, trzy piękne albumy są ok. Ale po co trzymać dziesiątki książek na widoku? Dla mnie jest to wizualnie niepokojące. Nie pozwala mi pozostać z własnymi myślami. Podobnie jak wystawianie porcelany oraz innych zbiorów. My unikamy rozbijania formy oraz zbędnej dekoracji. Natomiast chętnie stosujemy różnego typu okładziny. Niezwykle rzadko pojawia się tradycyjna, malowana farbą ściana. Najczęściej wykończamy ją tapetą czy panelami: fornirowanymi lub lakierowanymi, płytkami albo kamieniem. Projektowane przez nas wnętrza nie są minimalistyczne, chociaż na pierwszy rzut oka takimi się wydają. Cechuje je oszczędna forma, ale i bogactwo użytych materiałów. Jest w nich dużo detalu, faktur, odcieni. To właśnie powoduje, że nie można ich uznać za „minimalowe”.
Fot. VASCO
Jeśli mowa o grzejnikach to my używamy w projektach oprócz posadzkowych, czyli kanałowych tylko jednego modelu grzejnika montowanego na ścianie - Niva firmy VASCO. Jego siłą jest to, że praktycznie go nie widać! Szczególnie jeśli odcieniem zleje się z tłem ściany. Na tym polega mądrość osoby, która go zaprojektowała, że nie starała się przyciągnąć spojrzeń swoim „dziełem”. Nie stworzyła dekoracyjnej formy, lecz zaprojektował prosty, funkcjonalny obiekt. To najlepszy sposób na rozwiązanie niezbędnej funkcji. Bo przecież grzejnik nigdy nie będzie obrazem - dużo fajniejsza jest po prostu sztuka na ścianie. Niva został tak pomyślany, że nie udaje niczego, czym nie jest. Nie można go uznać za efektowny w tradycyjnym znaczeniu tego słowa i jest to jego największą zaletą. Pozostaje neutralny w wyrazie, można dopasować jego odcień idealnie do koloru ściany, a do tego ma dobre proporcje. Jest optymalny.
Oglądamy dużo sztuki. Malarstwo i rzeźba towarzyszą nam na co dzień. Inne sztuki wizualne również bardzo nas interesują. Lubimy wyjechać, pójść na wernisaż, obejrzeć wystawę. To sprawia nam największą przyjemność. Najczęściej urlopy podporządkowujemy takim właśnie wydarzeniom. A poza tym lubimy też imprezować (śmiech).
Tak, zdecydowanie tak. Raczej nie wędrujemy po lasach. Chyba że chodzi o krótki spacer. Jeśli wyjeżdżamy to najczęściej do miast i po to, żeby oglądać sztukę, a potem pójść na imprezę.
Nie. Konsekwentnie podążamy własną drogą.
Należysz do Stowarzyszenia Architektów Wnętrz, którego głównym celem jest budowanie rangi zawodu i popularyzowanie dobrych praktyk projektowych.
Hanna Bajer: Stowarzyszenie powstało w 2018 roku, w gronie pracowni z udokumentowanym dorobkiem. Oczywiście wszyscy się wcześniej znaliśmy. Musieliśmy się lubić i chcieć spędzać wspólnie czas, ponieważ praca na rzecz Stowarzyszenia jest działalnością absolutnie pro bono. Byłam jednym z inicjatorów i założycieli. Dzisiaj jestem już tylko zwykłym członkiem tej przyczyny, że mój mąż, Paweł Sokół, kolejną kadencję pełni rolę prezesa. W związku z tym musiałam przejąć cześć jego obowiązków w pracowni.
Jakie wymagania stawiacie nowym członkom?
Podstawowym warunkiem przyjęcia jest pięcioletnie wykształcenie kierunkowe. Od tej zasady nie ma odstępstw. Jest to bardzo ściśle przez nas przestrzegane. Przyjmujemy wyłącznie osoby z doświadczeniem, minimum pięcioletnim. Chcemy mieć w szeregach SAW-u doświadczonych architektów wnętrz, a nie takich, którzy dopiero zaczynają. Naszym celem od początku było to, żeby zawód projektanta wnętrz uprawiały osoby odpowiednio do niego przygotowane.
Fot. VASCO
Czyli absolwenci architektury wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych jak ty i Paweł?
Nie do końca. W Stowarzyszeniu są architekci wnętrz, którzy ukończyli Politechnikę.
W jakim stopniu sami czujecie się artystami, a w jakim projektantami?
Staramy się bardzo ściśle łączyć oba obszary. Natomiast nie utożsamiamy się z popularnym wyobrażeniem artysty, który jest niedbały, wyluzowany, spóźnia się na spotkania. Paweł i ja jesteśmy terminowi, punktualni, dowozimy projekty na czas. Utarty stereotyp „twórcy” denerwuje mnie i irytuje. Obalamy go naszą postawą. Jako absolwenci ASP myślimy oczywiście jak artyści. Aspekty plastyczne są dla nas bardzo ważne. Ale równocześnie dbamy o to, żeby także rysunki techniczne reprezentowały najwyższą jakość. Moim zdaniem w tym zawodzie nie ma znaczenia czy posiada się dyplom ASP czy Politechniki.
Fot. VASCOFot. VASCO
Z Pawłem jesteście teamem zarówno w życiu prywatnym jak i w pracy…
Nooo…tak! Cały czas (śmiech) Jako twórców łączy nas wspólna estetyka, identyczny gust. Jesteśmy ze sobą wiele lat, jeździmy w te same miejsca, chodzimy do tych samych sklepów, hoteli i tak dalej. Przebywamy ze sobą non stop. Mamy takie same zainteresowania, przyjaźnimy się i w zasadzie najważniejsza jest dla nas ta prywatna relacja. Chociaż podobają nam się podobne rzeczy to jednak nigdy mnie prowadzimy razem projektów. Jesteśmy bowiem skrajnie inni, jeśli chodzi o charakter i temperament, dlatego już dawno podjęliśmy decyzję, że każde z nas pracuje samodzielnie. Tutaj nasze ścieżki się nie przenikają. Oczywiście wspieramy się emocjonalnie, rozmawiamy o pracy. Nie działamy zresztą we dwójkę. W tej chwili jest nas ośmioro. Jak na pracownię wnętrzarską to już duży zespół. Chcąc zachować autorski charakter projektu trzeba nad nim cały czas mieć pieczę, a powyżej pewnej liczby zatrudnionych osób zaczyna się to wymykać spod kontroli.
To właśnie was wyróżnia - autorskie podejście! O jakości waszej pracy świadczą liczne nagrody…
Mnie niestety, taki mam charakter, nagrody nie motywują. Motywują mnie porażki i tylko je rozpamiętuję. Nieudany projekt, konflikt z inwestorem - to są rzeczy, do których przywiązuję wagę. Do nagród niekoniecznie. Martwię się, kiedy coś nie wychodzi. A każdemu projektantowi zdarzają się trudniejsze współprace. Architekt wnętrz to zawód relacji. To właśnie jest w nim najtrudniejsze.
Fot. VASCOFot. VASCO
Strona Bajer - Sokół Team uderza graficzną prostotą, ale i mocą. Czuje się tutaj siłę waszych osobowości. Co komunikuje taki wizerunek teamu?
Na tym etapie chcemy robić takie wnętrza, jakie nas interesują. To znaczy, że jeśli pojawi się inwestor, który będzie chciał, żebyśmy zaprojektowali coś, co nie będzie tożsame z naszą estetyką albo z naszymi przekonaniami po prostu się tego nie podejmiemy. Realizujemy te projekty, które pozostają w zgodzie z nami. Naturalnie nie będzie to zawsze to samo wnętrze. W każdym projekcie używamy przecież odmiennej kolorystyki, mimo że korzystamy z naszej ulubionej gamy. Wprowadzamy różne formy, faktury, stosujemy inne wyposażenie… Świadomie zmieniliśmy nazwę pracowni z „EXIT” na pochodzącą od naszych nazwisk, żeby dać sygnał, że interesują nas wnętrza autorskie.
Nie realizujecie cudzych fantazji. Jak uznani malarze czy muzycy wypowiadacie się we własnym języku…
Zgadza się. Nie robimy „portretów na zamówienie”.
Projektujecie zarówno wnętrza mieszkań jaki i domów. Czy macie wpływ na kształt bryły?
To jest oczywiście kwestia świadomości inwestora i tego, na jakim etapie się do nas zwróci. Ale świadomość ta zmienia się na korzyść. Mamy wielu dojrzałych inwestorów, szczególnie teraz. Takich, którzy wiedzą, że do architekta wnętrz trzeba przyjść odpowiednio wcześnie…
Fot. VASCOFot. VASCO
Na etapie fundamentów?
Zdecydowanie przed. Nasi klienci pojawiają się w pracowni przed wydaniem pozwolenia na budowę. Na ogół na etapie koncepcji architektonicznej. Po to, żeby w porę skonsultować z nami rzuty. Wówczas nasza praca i projektowanie bryły przebiegają równolegle. Jest to najbardziej prawidłowy sposób tworzenia architektury wnętrz. Dobra realizacja to efekt współpracy. Każdy musi się czuć dobrze w tym procesie i w relacji. Zarówno inwestor jak i architekt. To układ, z którego wszyscy muszą wyjść zadowoleni.
„Black”, „Dark brown”, „Warm Grey”, „Ivory”, „White” - tak brzmią tytuły niektórych z waszych realizacji. Z upodobaniem krążycie wokół kolorystycznych subtelności, w obrębie ćwierćtonów…
Ja projektuję kolorem. Kolorem i fakturą. Myślę, że Paweł podobnie. Zostało nam to po ASP. Jesteśmy bardzo wyczuleni na kolor - cztery tysiące pięćset odcieni szarości! Faktycznie, trochę inaczej dobieramy barwy. W naszych wnętrzach jest bardzo, bardzo dużo pozornie takiego samego, a jednak … zupełnie innego koloru. Wszystko jest na przykład czarne, ale nie do końca, bo niuansów jest tam bardzo wiele. Nawet czasem już nas to męczy (śmiech)
REKLAMA:
Zdarza się wam wspomagać inwestorów w zakresie doboru sztuki?
Jeśli nie posiadają jeszcze obiektów sztuki to tak. Ale projekt ze sztuką przez wielkie „S” jest jeszcze przed nami. Niebawem, mam nadzieję, zaczniemy realizację, w której sztuka będzie grała pierwsze skrzypce.
Prostopadłościan wnętrza zaprojektowanego przez Bajer - sokół Team sam staje się oszczędnym w wyrazie „obrazem” rozgrywającym się na kilku płaszczyznach w przestrzeni. Piony monolitycznych mebli i zasłon podkreślone sfałdowaniem w połączeniu z poziomami gładkich płaszczyzn wysp, blatów stołów, powierzchni sof wprowadzają spokój i równowagę…
Od wizualnego nadmiaru wolimy lekki niedosyt. Takie przestrzenie nas uspokajają. Nasze projekty są uporządkowane, bo my tacy jesteśmy. Projektujemy wnętrza, w których sami dobrze się czujemy. Pedantyczne charaktery przekładają się na estetykę. Tworzymy otoczenie sprzyjające odpoczynkowi. Dom jest naszym zdaniem miejscem, które powinno dawać poczucie spokoju, a nie bodźcować. Stąd stonowana kolorystyka i ascetyczne formy. Jeden z inwestorów zwrócił uwagę, że nie ma w tych wnętrzach książek. To prawda, na wierzchu ich nie ma. Oczywiście dwa, trzy piękne albumy są ok. Ale po co trzymać dziesiątki książek na widoku? Dla mnie jest to wizualnie niepokojące. Nie pozwala mi pozostać z własnymi myślami. Podobnie jak wystawianie porcelany oraz innych zbiorów. My unikamy rozbijania formy oraz zbędnej dekoracji. Natomiast chętnie stosujemy różnego typu okładziny. Niezwykle rzadko pojawia się tradycyjna, malowana farbą ściana. Najczęściej wykończamy ją tapetą czy panelami: fornirowanymi lub lakierowanymi, płytkami albo kamieniem. Projektowane przez nas wnętrza nie są minimalistyczne, chociaż na pierwszy rzut oka takimi się wydają. Cechuje je oszczędna forma, ale i bogactwo użytych materiałów. Jest w nich dużo detalu, faktur, odcieni. To właśnie powoduje, że nie można ich uznać za „minimalowe”.
Fot. VASCO
W tego rodzaju podejściu do projektowania każdy element, każda forma mają znaczenie. Na przykład … grzejnik, konieczny przecież we wnętrzu. Dobrze dopasowany pomoże wzmocnić efekt, podczas gdy źle dobrany może zniweczyć wyraz estetyczny całości…
Jeśli mowa o grzejnikach to my używamy w projektach oprócz posadzkowych, czyli kanałowych tylko jednego modelu grzejnika montowanego na ścianie - Niva firmy VASCO. Jego siłą jest to, że praktycznie go nie widać! Szczególnie jeśli odcieniem zleje się z tłem ściany. Na tym polega mądrość osoby, która go zaprojektowała, że nie starała się przyciągnąć spojrzeń swoim „dziełem”. Nie stworzyła dekoracyjnej formy, lecz zaprojektował prosty, funkcjonalny obiekt. To najlepszy sposób na rozwiązanie niezbędnej funkcji. Bo przecież grzejnik nigdy nie będzie obrazem - dużo fajniejsza jest po prostu sztuka na ścianie. Niva został tak pomyślany, że nie udaje niczego, czym nie jest. Nie można go uznać za efektowny w tradycyjnym znaczeniu tego słowa i jest to jego największą zaletą. Pozostaje neutralny w wyrazie, można dopasować jego odcień idealnie do koloru ściany, a do tego ma dobre proporcje. Jest optymalny.
Na koniec chciałabym się jeszcze dowiedzieć czym się zajmujecie, kiedy nie pracujecie?
Oglądamy dużo sztuki. Malarstwo i rzeźba towarzyszą nam na co dzień. Inne sztuki wizualne również bardzo nas interesują. Lubimy wyjechać, pójść na wernisaż, obejrzeć wystawę. To sprawia nam największą przyjemność. Najczęściej urlopy podporządkowujemy takim właśnie wydarzeniom. A poza tym lubimy też imprezować (śmiech).
Jesteście więc tzw. miejskimi zwierzętami?
Tak, zdecydowanie tak. Raczej nie wędrujemy po lasach. Chyba że chodzi o krótki spacer. Jeśli wyjeżdżamy to najczęściej do miast i po to, żeby oglądać sztukę, a potem pójść na imprezę.
Macie swoich mistrzów w dziedzinie architektury wnętrz?
Nie. Konsekwentnie podążamy własną drogą.
REKLAMA:
REKLAMA:
Źródło: VASCO