Jajka, cegły i farby. Co łączy te trzy produkty? Wspólna potrzeba konsumencka, którą mają zaspokajać. Potrzebą tą jest ekologia.
Fot. FlickrEkologia to nauka zajmująca się badaniem oddziaływania między organizmami, a ich środowiskiem. Najogólniej mówiąc jest nauką o porządku i nieporządku w przyrodzie oraz o konsekwencjach wynikających z tychże dla istnienia biosfery i człowieka. Z tego wynika prosty wniosek, że ekologia jest zawsze jakaś. Pisząc więc na produkcie, że ten jest „eko” znaczy to mniej więcej tyle, co napisanie, że trawa jest zielona, a niebo błękitne. Trawa zżółknie, gdy będzie oddziaływać na nią intensywnie słońce, z kolei niebo mogą zasnuć chmury i będzie wtedy białe. Jednak trudno nie zgodzić się z powyższymi twierdzeniami dotyczącymi zieleni trawy i błękitu nieba.
Można zatem ze spokojem założyć, że słowo ekologia w ujęciu marketingowym to wartość dodana, ale wartość ta bliska jest zera. Przynajmniej w większości przypadków. Stosowanie słowa nie jest nadużyciem w rozumieniu prawa. Pisząc, że jajka są ekologiczne, nie musi to wcale oznaczać, że kury, wykorzystane do ich „produkcji”, hodowane są na wolnym wybiegu. Może to równie dobrze oznaczać, że siedzą sobie całe życie w klatkach. Do weryfikacji tego typu służą inne mierniki wartości, na przykład klasy: Klasa A, B, C... Całkiem jednak możliwe, że to również tylko marketingowy bełkot, stworzony dla klienta bardziej dociekliwego, pokładającego wiarę w cyferki bądź literki. Jednak odstawmy klatki i kury na bok. W teorii i tak im nie pomożemy.
Nadużycie grozi nadinterpretacją. Skoro wszystko jest dziś ekologiczne, to czym właściwie jest ekologia? Tym, co sobie klient wymyśli. Rzadko jednak bywa, że to, czego sobie życzymy, jest tym, co istnieje w rzeczywistości. Człowiek funkcjonuje na stereotypach. Jak bardzo jest to odrealnione pokażę na przykładzie chemii budowlanej.
Brak wiedzy wywołuje fantazję, bo przecież czymś trzeba lukę zapchać. Głupio się przyznać do niewiedzy. Ludzie tworzą więc teorie z powietrza. Nic w tym złego, bo przecież wszystko powstaje dokładnie w ten sposób. Problem zaczyna się, gdy domysły te zamieniają się w prawdę wielką, objawioną i jedyną. I na podstawie tejże dokonywane są wybory.
Przenieśmy się do hali z farbami. Wybór jest tutaj taki, że ho ho. Zawężamy widzenie do dwóch produktów: farb na bazie rozpuszczalników i na bazie wody. Kierując się wartością ekologii, którą farbę wybierze klient? Tę na bazie wody. Wedle swojej filozofii wybiera właśnie produkt ekologiczny. Wedle ekologii w ujęciu chemii budowlanej, popełnia właśnie błąd.
Czym jest ekologia w ujęciu chemii budowlanej? Jeżeli nieinwazyjnym dla środowiska procesem produkcji, to chemia budowlana nie istnieje. Proces wydobycia, obróbki, usuwania resztek z produkcji, itp., te wszystkie elementy powodują, że ze środowiskiem coś się dzieje (dzieje się również na dalszym etapie użytkowania, choć z pewnością subtelniej, ale o tym za chwilę.) W zasadzie nic dobrego. No więc jak jest? O co chodzi z tą ekologiczną chemią budowlaną?
Ekologiczność materiałów w kontekście chemii budowlanej, rozpatrywana jest pod względem ich emisyjności. A więc jak produkt oddziałuje na środowisko, na przykład dom i jego mieszkańców.
Oddziałuje zawsze jakoś. Jednak sęk w tym, że jedne produkty będą oddziaływać dłużej i intensywniej na domowników, a inne z większą subtelnością. Co nie zmienia faktu, że ani farby wodne ani na bazie rozpuszczalników nie będą obojętne. Sęk w tym, by minimalizować ryzyko.
Żeby minimalizować ryzyko, trzeba rozumieć, skąd napływa zagrożenie. W wyniku procesu wysychania farby, zmniejsza się ilość rozpuszczalnika (nitro, benzyna, woda). W przypadku mieszkańców domu, im szybciej tym lepiej. Im krótszy jest czas parowania, tym ich emisyjność określona jest jako mniejsza. Zdecydowanie lepiej wypadają pod tym względem farby na bazie rozpuszczalników typu nitro. Wodne parują znacznie dłużej. I nie chodzi o parowanie wody tylko tzw. koalescentów, które mogą parować nawet przez kilka lat.
To może jeszcze chwilę o kurach. Bo niby ekologia w ujęciu chemii jest dziwna i niemożliwa (z punktu widzenia niektórych), z drugiej jednak strony, gdyby się zastanowić, po cóż oznaczać jajka ekologiczną łatką? Czyż same przez siebie nie powinny takie być? W tym wypadku nie jest to więc żadna wartość dodana. W przypadku chemii, owszem. Jednak tutaj, śmiem twierdzić, że ekologiczne jajka nie mają wiele wspólnego z pierzastym dobrem. Jeśli byłaby mowa o ilości chemii w żywności, byłoby to mniej zakłamane, niż mówienie o ekologii w... naturze. Choć przecież nieprawda. Ekologia zawsze jakaś jest...
Powyższy przykład z farbami nie jest odrealniony, stworzony na potrzebę tekstu. Nie. Wręcz przeciwnie, to tekst powstał na potrzebę tego życiowego paradoksu.
Tak to widzę.
Można zatem ze spokojem założyć, że słowo ekologia w ujęciu marketingowym to wartość dodana, ale wartość ta bliska jest zera. Przynajmniej w większości przypadków. Stosowanie słowa nie jest nadużyciem w rozumieniu prawa. Pisząc, że jajka są ekologiczne, nie musi to wcale oznaczać, że kury, wykorzystane do ich „produkcji”, hodowane są na wolnym wybiegu. Może to równie dobrze oznaczać, że siedzą sobie całe życie w klatkach. Do weryfikacji tego typu służą inne mierniki wartości, na przykład klasy: Klasa A, B, C... Całkiem jednak możliwe, że to również tylko marketingowy bełkot, stworzony dla klienta bardziej dociekliwego, pokładającego wiarę w cyferki bądź literki. Jednak odstawmy klatki i kury na bok. W teorii i tak im nie pomożemy.
REKLAMA:
Czym zatem ekologia nie jest?
Ekologia nie jest synonimem wiedzy o środowisku lub nauką obejmująca problemy środowiska (choć często do takiej funkcji bywa sprowadzana). Nie jest też synonimem eksploatacji zasobów naturalnych. A więc NIE jest tym, czym wydaje się, że jest dla większości społeczeństwa.Nadużycie grozi nadinterpretacją. Skoro wszystko jest dziś ekologiczne, to czym właściwie jest ekologia? Tym, co sobie klient wymyśli. Rzadko jednak bywa, że to, czego sobie życzymy, jest tym, co istnieje w rzeczywistości. Człowiek funkcjonuje na stereotypach. Jak bardzo jest to odrealnione pokażę na przykładzie chemii budowlanej.
Ekologia w środowisku budowlanym
Nie rozumiejąc, czym jest ekologia, trudnym, a wręcz niemożliwym, jest zrozumienie innych spraw, na przykład, na czym polega ekologiczność konkretnych dziedzin, czy produktów. Weźmy dział chemii budowlanej. Zrozumienie ekologii na tym polu jest bez szans, bez wiedzy elementarnej. Stąd biorą się najróżniejsze paradoksy.Brak wiedzy wywołuje fantazję, bo przecież czymś trzeba lukę zapchać. Głupio się przyznać do niewiedzy. Ludzie tworzą więc teorie z powietrza. Nic w tym złego, bo przecież wszystko powstaje dokładnie w ten sposób. Problem zaczyna się, gdy domysły te zamieniają się w prawdę wielką, objawioną i jedyną. I na podstawie tejże dokonywane są wybory.
Przenieśmy się do hali z farbami. Wybór jest tutaj taki, że ho ho. Zawężamy widzenie do dwóch produktów: farb na bazie rozpuszczalników i na bazie wody. Kierując się wartością ekologii, którą farbę wybierze klient? Tę na bazie wody. Wedle swojej filozofii wybiera właśnie produkt ekologiczny. Wedle ekologii w ujęciu chemii budowlanej, popełnia właśnie błąd.
Czym jest ekologia w ujęciu chemii budowlanej? Jeżeli nieinwazyjnym dla środowiska procesem produkcji, to chemia budowlana nie istnieje. Proces wydobycia, obróbki, usuwania resztek z produkcji, itp., te wszystkie elementy powodują, że ze środowiskiem coś się dzieje (dzieje się również na dalszym etapie użytkowania, choć z pewnością subtelniej, ale o tym za chwilę.) W zasadzie nic dobrego. No więc jak jest? O co chodzi z tą ekologiczną chemią budowlaną?
Ekologiczność materiałów w kontekście chemii budowlanej, rozpatrywana jest pod względem ich emisyjności. A więc jak produkt oddziałuje na środowisko, na przykład dom i jego mieszkańców.
Oddziałuje zawsze jakoś. Jednak sęk w tym, że jedne produkty będą oddziaływać dłużej i intensywniej na domowników, a inne z większą subtelnością. Co nie zmienia faktu, że ani farby wodne ani na bazie rozpuszczalników nie będą obojętne. Sęk w tym, by minimalizować ryzyko.
Żeby minimalizować ryzyko, trzeba rozumieć, skąd napływa zagrożenie. W wyniku procesu wysychania farby, zmniejsza się ilość rozpuszczalnika (nitro, benzyna, woda). W przypadku mieszkańców domu, im szybciej tym lepiej. Im krótszy jest czas parowania, tym ich emisyjność określona jest jako mniejsza. Zdecydowanie lepiej wypadają pod tym względem farby na bazie rozpuszczalników typu nitro. Wodne parują znacznie dłużej. I nie chodzi o parowanie wody tylko tzw. koalescentów, które mogą parować nawet przez kilka lat.
To może jeszcze chwilę o kurach. Bo niby ekologia w ujęciu chemii jest dziwna i niemożliwa (z punktu widzenia niektórych), z drugiej jednak strony, gdyby się zastanowić, po cóż oznaczać jajka ekologiczną łatką? Czyż same przez siebie nie powinny takie być? W tym wypadku nie jest to więc żadna wartość dodana. W przypadku chemii, owszem. Jednak tutaj, śmiem twierdzić, że ekologiczne jajka nie mają wiele wspólnego z pierzastym dobrem. Jeśli byłaby mowa o ilości chemii w żywności, byłoby to mniej zakłamane, niż mówienie o ekologii w... naturze. Choć przecież nieprawda. Ekologia zawsze jakaś jest...
Powyższy przykład z farbami nie jest odrealniony, stworzony na potrzebę tekstu. Nie. Wręcz przeciwnie, to tekst powstał na potrzebę tego życiowego paradoksu.
Tak to widzę.
REKLAMA:
REKLAMA:
Źródło: oBud.pl